Chcesz kupić dobre i zaufane auto używane? Łatwiej będzie Ci znaleźć 20-letnią dziewicę, elfa w lesie czy gustownie przerobionego Opla Calibrę. Aż 80% ofert to auta pokolizyjne, a blisko połowa ma cofnięty licznik. Nie ma lekko.
Większość samochodów oferowanych w Polsce na rynku wtórnym to importowane złomy z zatajoną historią. Układ jest prosty — handlarz sprowadza nienadający się do jazdy szrot po wielkim dzwonie i remontuje go tak, aby auto z pozoru wyglądało jak nowe. Używane przez kobietę lekarza, która jeździła nim tylko w niedzielę do kościoła. Na takim szwindlu handlarz zarobi najwięcej. Z kolei kupujący ulepa nieświadomy klient jest zadowolony, że złapał niebywałą okazję. Do czasu — aż wszystko zacznie się sypać, albo co gorsza dojdzie do kolizji i samochód złoży się niczym papierowa harmonijka.
Taki smutny, acz prawdziwy wniosek można wysnuć po zapoznaniu się z raportem Motoreportera, podsumowujący handel autami używanymi w Polsce w roku 2013. Statystyki są druzgocące:
[gpp_icon type=“search”] 81% ofert to auta [gpp_highlight color=“red”]importowane na handel[/gpp_highlight][gpp_icon type=“search”] 80% ofert to [gpp_highlight color=“red”]auta pokolizyjne[/gpp_highlight]
[gpp_icon type=“search”] 44% aut używanych z ogłoszeń ma [gpp_highlight color=“red”]cofnięte liczniki[/gpp_highlight]
[gpp_icon type=“search”] 62% pojazdów miało [gpp_highlight color=“red”]stan techniczny niezgodny z opisem[/gpp_highlight] w ogłoszeniu
Daje to mocno do myślenia i pokazuje, jak bardzo należy uważać oglądając ogłoszenia sprzedaży aut w internecie. Należy unikać komisów, handlarzy i innych cwaniaków, przez co tak naprawdę z 2% ofert jest warte uwagi, to znaczy dokładnego obejrzenia i zbadania pojazdu w serwisie.
Nosz kurka mać. Czyli albo bierzesz drogi kredyt i kupujesz nowe auto, tracąc po dwóch latach połowę jego wartości, albo pakujesz się w podejrzanego, używanego składaka i codziennie ryzykujesz życie opuszczając miejsce parkingowe. Sorry, taki mamy klimat.
P.S. Negatywny i smutny wydźwięk tego wpisu może być spowodowany Blue Monday, czyli najbardziej depresyjnym dniem roku, który do nas przyszedł z jednodniowym opóźnieniem 😉