Jak to legenda polskiego kina mądrze mówi w reklamie jakiegoś tam banku: “Albo realizujemy, albo snujemy”. Tak więc ja realizuję swoje marzenie o zrobieniu prawka na motocykl 🙂
W ostatnich latach sporo zamieszania mieliśmy w przepisach, ustawach i innych rozporządzeniach. Nie tylko zmieniło się, kto, kiedy i o jakie prawo jazdy może się ubiegać, zmienił się też przebieg samego egzaminu (głównie części teoretycznej). Postaram się przeprowadzić Was przez cały proces, jak to wyglądało w moim przypadku, czyli od rozpoczęcia kursu jazdy kategorii A do jego zwieńczenia, tj. odebrania świeżutkiego i cieplutkiego jeszcze prawa jazdy na motocykl (przynajmniej mam taką nadzieję).
Jako że do całej sprawy podchodziłam nieco, jak pies do jeża, tak więc o terminie rozpoczęcia kursu dowiedziałam się w dniu swoich ostatnich urodzin. Tym samym miałam z głowy kwestię wyboru szkoły jazdy (sama lepiej bym nie wybrała), rezerwacji miejsca na kursie oraz umówienia się na wizytę lekarską. Lekarz tylko wzruszył ramionami i stwierdził, że na ludzi zdrowych medycyna jest bezradna, po czym wypisał świstek zwany orzeczeniem lekarskim stwierdzającym brak przeciwwskazań zdrowotnych do kierowania pojazdem. Z tym świstkiem oraz aktualną i kolorową fotką (jak do dowodu) obrałam kierunek na Urząd Gminy, gdzie wypełniłam jeszcze w biegu wniosek o wydanie prawa jazdy. Te czynności mają na celu wygenerowanie numeru Profilu Kandydata na Kierowcę (PKK). Dzięki niemu można zapisać się na kurs, a później na egzamin. W teorii trzeba się liczyć z tym, że na PKK przyjdzie nam czekać do dwóch dni, ale zwykle dostajemy papier od ręki. Żeby szkoła jazdy wciągnęła nas na listę osób zapisanych na kurs, należy dostarczyć do niej numer PKK.
Moje zajęcia teoretyczne miały odbywać się wieczorową porą, dwa razy w tygodniu. Podczas sześciu blisko czterogodzinnych spotkań omawiane były przepisy ruchu drogowego, zasady obsługi i eksploatacji motocykla, teoria i taktyka jazdy oraz oczywiście pierwsza pomoc. Wszystko minęło bardzo gładko, albowiem cała moja grupa miała już prawko kat. B. Chociaż tak naprawdę, to tylko część dotyczącą przepisów przeszliśmy w miarę sprawnie, bo od pierwszej pomocy i ćwiczeń praktycznych nie było wymówki, a obsługa i użytkowanie pojazdu dla osób ubiegających się o prawko po raz pierwszy, to i tak przeważnie czarna magia, ale i cenna wiedza. Na teorię można poświęcić choćby i dwa razy więcej czasu, a i tak nie odpowie się pewnie na wszystkie możliwe pytania.
Zajęcia teoretyczne szybko się skończyły. Wewnętrzny egzamin teoretyczny nie jest już konieczny, żeby rozpocząć zajęcia praktyczne — odbywa się on na zakończenie całego kursu. Kiedyś kursant potrzebował na jazdach jedynie trzeźwą głowę. Szkoła zapewniała kask, motocykl i czas instruktora. Teraz do egzaminu potrzebne są wiązane buty za kostkę, a także ochraniacze na łokcie i kolana. Rękawice też mogą się przydać, ale nie muszą być typowo motocyklowe, przynajmniej nie na początek. Ochraniacze w WORDzie będą do wypożyczenia, ale raczej nie chciałabym ich wdziać na siebie 😉 Kask i kominiarkę już miałam, ale mimo wszystko lekko zwątpiłam. Mówi się trudno jednak, jazdy nie będą na niby, nie będę się też na niby wcierać w asfalt w razie gleby — zdecydowałam skompletować choćby prowizoryczny strój motocyklowy. Ekspresowa wycieczka po sklepach, ponownie gest wsparcia ze strony bliskich i byłam gotowa, żeby wsiadać na moto.
Do wyjeżdżenia na placu standardowo jest 20 godzin, jednak ze względów praktycznych “jazdy” za zwyczaj odbywają się po dwie godziny zegarowe z rzędu. Dzięki temu zaledwie w 10 dni można mieć odbębnioną praktykę. Z jednej strony fajnie, że szybko można zapisać się na egzamin państwowy. Z drugiej jednak, jest to tylko 10 dni na naukę prowadzenia pojazdu, który obsługuje się nieco inaczej od samochodu.
Zwłaszcza osoby bez jakiegokolwiek wcześniejszego doświadczenia z motocyklami mogą odczuwać niepokój związany z liczbą godzin zajęć praktycznych. Tak też było w moim przypadku.
Na pierwszych zajęciach posłuchałam sobie o tym, co mnie będzie czekać na egzaminie praktycznym. Przy okazji instruktor omówił i zademonstrował przygotowanie do jazdy oraz sprawdzenie stanu technicznego podstawowych elementów motocykla (łańcuch, płyny, światła i sygnał dźwiękowy). Trzeba było się też nauczyć, jak się zdejmuje z podpórki i jak na nią stawia motocykl. Boczna jeszcze OK, ale na centralną trzeba sposobu, żeby nie zaszarpać się na śmierć. Bez męskiej krzepy przemieszczanie takiego kloca bez pomocy silnika też nie należy do najłatwiejszych.
Na kolejnych zajęciach ćwiczyłam poprawną pozycję i dosiad na motocyklu, a także właściwe posługiwanie się wszystkimi dźwigniami, pedałami i wajchami w trakcie jazdy. Oprócz prawidłowego ruszania i hamowania w różnych konfiguracjach, nauczyłam się też stosowania przeciwskrętu. Do końca zajęć praktycznych zeszło mi “rozgryzienie” poszczególnych zadań egzaminacyjnych. Najtrudniejszym z nich okazała się ósemka oraz wolny slalom. Ten pierwszy manewr wykonuje się teraz w obrębie prostokąta (7x14 m) namalowanego na placu i wokół dwóch pachołków, a nie wewnątrz tradycyjnej ósemki. Na egzaminie wolny slalom pokonuje się przez 5 bramek, a ja na kursie miałam ich bodajże 7.
Bardzo frustrowałam się powolnymi postępami, ale miałam też wewnętrzną blokadę, żeby zaryzykować i po prostu wykonać polecenie instruktora, przez co tylko coraz bardziej się nakręcałam w złości na siebie. Ostatecznie udało mi się opanować plac manewrowy i wszystkie zadania egzaminacyjne, jednak do końca kursu nie poczułam się na tyle pewnie ze swoimi umiejętnościami, że nie zdecydowałam się na przećwiczenie jazdy z pasażerem i wyjazd na miasto. Czas na to przyjdzie na jazdach doszkalających przed egzaminem praktycznym.
Kilka wniosków i spostrzeżeń na koniec części pierwszej relacji:
1. Uważam się za osobę średnio wysportowaną, ale pierwsze zajęcia praktyczne dały mi taki wycisk, że bolały mnie nawet rzęsy. Jeśli nie mieliście wcześniejszego doświadczenia w prowadzeniu motocykla, ostro możecie się zdziwić, jakie to męczące. Dlatego warto wziąć pod rozwagę, czy aby na pewno zapisywać się na jazdy dzień po dniu.
2. Miałam spore wątpliwości, czy przy moim wzroście dosięgnę stopami do ziemi. Mam 165 cm, a na kursie widziałam niższe kursantki, więc nie ma co się bać “wielkich i ciężkich 600’tek”.
3. Nie ma czegoś takiego, jak uniwersalne ciuchy na moto. Raz złapała mnie taka ulewa, że od przesiąkniętej pełnej skóry całe ręce i nogi miałam w czarne ciapki (ciężko schodzi). Innym razem kręcąc ósemki przy pełnej lampie karetka zabrała mnie do szpitala na dożylny koktajl z soli fizjologicznej i ketonalu. Z kolei przewiewna letnia kurtka nie sprawdzi się przy gorszych warunkach atmosferycznych.
4. Jeśli nie zamierzasz jeździć wyłącznie w nocy, to również nie polecam czarnego kasku — wygląda kozacko (szczególnie matowy!), ale przy słonecznej pogodzie wzrasta ryzyko przegrzania.
5. Buty naprawdę powinny mieć solidną podeszwę oraz ochronę kostki. Sprawdzaliście kiedyś, ile waży taki egzaminacyjny Gladius? Chcecie mieć tyle na stopie w czasie gleby?
6. W momencie upadku, człowiek instynktownie wyciąga przed siebie ręce. Wniosek? Rękawice przydają się, a najlepiej sprawdzą się takie, które zabezpieczą wnętrze dłoni przed podrapaniem i skaleczeniem, a jednocześnie zamortyzują upadek i ochronią nadgarstki. W dalszej kolejności obiją się łokcie, barki i biodra, warto więc zadbać o bezpieczeństwo tych partii ciała (zwłaszcza łokcie!). Ochraniacze zakładamy pod ciuchy z długimi rękawami/nogawkami.
7. Każdy robi postępy w swoim czasie i nie ma się co porównywać z innymi. Dla mnie 20 godzin okazało się za mało, żeby swobodnie poczuć się za kierownicą motocykla. Mimo że miałam nieco łatwiej, gdyż cała teoria i przepisy gdzieś tam się zakorzeniły przez lata używania prawka kat. B, to poległam z powodu babskiej powściągliwości do podejmowania ryzyka, ale też stawiania sobie poprzeczki zbyt wysoko i kompletnego braku wcześniejszego doświadczenia na moto. Jednak nie poddaję się i będę próbować dalej, aż poczuję się przygotowana do państwowego egzaminu praktycznego!
8. Instruktorzy bardzo nie lubią postawy “kurs robię tylko, żeby zdać egzamin, a jeździć nauczę się na ulicy, na swoim moto”. Takie osoby stanowią dla siebie i innych największe niebezpieczeństwo na drodze.
Tyle na razie ode mnie. Drugiej części relacji spodziewać się możecie, jak już będę po wszystkim i ją napiszę.
Trzymajcie kciuki i LwG!
2