Świat motoryzacji nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać. Producenci prześcigają się w nowych pomysłach jak przyciągnąć do siebie klienta, a gdy wydaje mi się, że widziałam już wszystko, wtem jak grom z jasnego nieba pojawia się i zwala mnie z nóg kolejna moto-niespodzianka. Tak było i tym razem.
Nie wiem czy inni petrolheadzi też tak mają, czy jest to po części też „zasługa” mojego introwertyzmu, ale zwykle pomykając gdzieś po mieście z buta, nie rozglądam się po ludziach, ale zerkam na przejeżdżające samochody. Co chwilę można wypatrzyć coś ciekawego — a to piękny zadbany klasyk, a to luksusowa bryka albo jakiś godny pożałowania żart na kółkach. W sumie nie ma się co dziwić, że jak grzyby po deszczu powstają kolejne fanpejdże carspottersów — jest na czym oko zawiesić. I nie odkryję Ameryki pisząc, że motoryzacja to uczta dla oka. Ale to nie wszystko!
Przy tylu tak różnorodnych silnikach, układach wydechowych i wszelkiego rodzaju mniej lub bardziej udanych modyfikacjach, które wpływają na ostateczne brzmienie samochodu, motoryzacja to również uczta dla ucha. Często na spacerze łapię się na tym, że najpierw słyszę coś wartego uwagi, a potem odwracam się i podziwiam auto, które stoi za ciekawym brzmieniem. A jest wiele przyjemnych dla ucha dźwięków wydostający się z końcówki wydechu, do których wzdycham. Chrumkanie boksera w Subaru, bulgot silników V8, dudnienie „vauki” Ducati… Jest tego trochę.
Jednak zdarzyło się już niejednokrotnie, że ujrzawszy stojący na światłach sportowy wóz, już sobie ostrzyłam zęby na rasowe brzmienie. Już wyostrzałam słuch, żeby nie przegapić ani sekundy z ulotnych chwil, jak z piskiem opon i rykiem silnika minie mnie delikwent. Wtedy jakby czas staje w miejscu, cały świat przestaje istnieć, a w uszach donośnie tętni krew. Adrenalina rośnie, wyczekująco wbijam wzrok w prężącego muskuły potwora nerwowo zerkając na sygnalizator świetlny. I w końcu jest, światło zmienia się na zielone, moja niecierpliwość zostanie nagrodzona, maszyna drgnęła i… NIC! Cisza. Słychać szum opon, szelest rozwiewanych z jezdni liści, podmuch wiatru i tyle. A ja stoję jeszcze dobrą chwilę z miną dziecka, któremu zabrano lizaka. Próbuję się otrząsnąć z tego rozczarowania, które dopiero co przejechało obok mnie. Co to było?!
To był proszę Państwa wytwór współczesnej cywilizacji. To nie był kolejny samochód sportowy, który w pakiecie miał nierozerwalną trójcę — osiągi, wygląd i brzmienie. To był samochód sportowy, któremu brzmienie pojawia się i znika jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Na potrzeby tego wpisu nazwę to „guziczkiem wszechmogącym” i nie ma znaczenia czy jest to faktycznie przycisk „sport”, „RS”, „M” czy też jeden z trybów jazdy wybierany z komputera pokładowego lub jedna z pozycji w automagicznej skrzyni biegów.
Samochód wyposażony w takie cudo to trochę jak pies, któremu ucięto klejnoty rodowe, ponieważ był zbyt głośny, zbyt agresywny, zbyt uciążliwy dla swojego właściciela, ale też i dla otoczenia. Życie popierdziela w zawrotnym tempie, a my staramy się za nim nadążyć. Czasem się to udaje, innym razem nie. Jednak nie ulega wątpliwości, że ta gonitwa jest zwyczajnie męcząca. Nic wiec dziwnego, że nasze zmysły, umysły i cztery litery potrzebują wytchnienia od ryku silnika, narowistego układu kierowniczego i twardego zawiasu. Wystarczy jeden „klik” i bestia staje się potulnym pupilkiem, znowu „klik” i cała naprzód, bokiem do przodu czy jak kto woli.
Tak na poważnie to zmiany te, czy nam się to podoba, czy nie, wprowadzane są przez coraz bardziej restrykcyjne normy dotyczące m.in. hałasu. Mimo tej tendencji jest też druga strona medalu i samochody nastawione typowo na komfort również bywają uzbrojone w guziczek wszechmogący, który choć na chwilę daje właścicielowi namiastkę sportowych emocji. Tak więc każdemu po równo — auta sportowe zyskują na komforcie, a samochody komfortowe nabierają sportowego charakteru.
Zupełne pomieszanie z poplątaniem!
⬇ Lajk do dechy! ⬇
16