To, co jeszcze kilka lat temu było domeną super aut, staje się codziennością. Obecnie nawet najmniejsze auta napędzane są silnikami doładowanymi. Taka sytuacja związana jest z modną ostatnio ekologią i wszechobecnym downsizingiem. Czy to dobrze? Ciężko jednoznacznie stwierdzić. Wszystko zależy od punktu widzenia. Dla producenta to całkiem dobrze. Robi jeden silnik i wypuszcza go w kilku mocach. Tak zamierza robić w najbliższym czasie Volvo. Wszystkie silniki mają być czterocylindrowe o zbliżonych pojemnościach. Co to znaczy? Unifikacja i obniżenie kosztów produkcji.
Historia sprężarek doładowujących silniki jest długa. Nie skłamię jeśli powiem, że zaczęła się od… oczywiście, że od sportu wyczynowego i wojska. Stosowano różne rozwiązania, ale to, które mamy najczęściej w naszych samochodach jest jednym z najprostszych. Pod maską naszych aut znajduje się odśrodkowa turbina, napędzana gazami wylotowymi i odśrodkowa sprężarka, zwiększająca ciśnienie powietrza w układzie dolotowym. Po co? Jak wiemy, mieszanka w cylindrach musi być stechiometryczna. W uproszczeniu oznacza to, że tylko w przypadku ściśle określonych proporcji paliwa do powietrza silnik będzie pracował prawidłowo. Najprostszym sposobem na podniesienie mocy silnika jest zwiększenie dawki paliwa. Jednak jeśli będzie go za dużo silnik odmówi współpracy. Trzeba więc dostarczyć mu więcej powietrza. Właśnie o to dba sprężarka.
Napisałem, że turbosprężarka jest prostym urządzeniem? Konstrukcyjnie tak. Materiałowo już nie. Oczywiście dochodzi tu jeszcze kwestia optymalizacji przepływu i sprawności, ale jeśli chodzi o budowę to nic się nie zmienia. Jest korpus, strona gorąca i strona zimna, sprężarka, turbina i wałek je łączący. Wszystko. Najważniejsze jest łożyskowanie wałka. Przy pełnym obciążeniu może on bez problemu rozkręcić się do 200 000 obr/min. Robi wrażenie, prawda? Tu potrzebny jest olej najwyższej jakości.
A jak ze strony kierowcy wygląda eksploatacja auta z takim silnikiem? Na dwoje babka wróżyła. Zawsze to kolejny element, który może się popsuć. Statystyki pokazują, że turbosprężarki lubią się psuć. Z drugiej jednak strony, taki silnik oferuje wysoki moment obrotowy od samego „dołu”, niskie spalanie i przyjemność jazdy. Trzeba przyznać, że plusy przesłaniają minusy na całej linii. Problemem jest jedynie odpowiednia eksploatacja. Najczęściej awarie są wynikiem właśnie złego obchodzenia się z maszyną. Dlaczego tak się dzieje? Nie ma co się oszukiwać. Większa część społeczeństwa nie pasjonuje się motoryzacją i nie wie co to za krasnoludki napędzają auto. Poza tym, kto czyta instrukcję obsługi? 1%? Jeśli kierowca wsiada do auta, potrafi je uruchomić i włączyć radio to już ma wszystko to czego mu trzeba. Czasem dochodzi do śmiesznych sytuacji, kiedy to sprzedając auto właściciel dowiaduje się, że miał jeszcze jakiś bajer, o którego istnieniu nawet nie wiedział.
No dobrze. Jak zatem należy eksploatować auto z „turbo” żeby robić to długo i bezawaryjnie? Oczywiście dbać… Z czym to się wiąże? Po pierwsze — po uruchomieniu wykorzystujemy jak najdelikatniej potencjał silnika. Dajemy mu się nagrzać. Kiedy to nastąpi? Wtedy, kiedy wskaźnik temperatury da nam znać, że silnik jest w pełni nagrzany. I tak to będzie nadużycie, bo bardzo często kiedy wskaźnik jest już na 90 stopniach to olej nie jest rozgrzany. Ale możemy przyjąć, że jest to moment, od którego zaczyna się normalna jazda.
Jeśli jazdę chcemy przerwać to warto poczekać chwilę z wyłączaniem silnika. Dajmy turbinie czas na ochłonięcie. Wystarczy 60 sekund. Tu możemy nauczyć się wiele od miłośników znaczka TDI, JTD, TDCI i innych takich na pokrywie bagażnika. Jeśli natychmiast po forsownej jeździe, do której zalicza się również podróż po autostradzie wyłączymy silnik może dojść do uszkodzeń spowodowanych miejscowym przegrzaniem turbosprężarki. Co prawda producenci robią, co mogą żeby do tego nie doszło, stosując na przykład dodatkową, elektryczną pompę cieczy chłodzącej, działającą po wyłączeniu silnika. Oczywiście, zawsze można założyć turbo timer wyłączający silnik po ustabilizowaniu się temperatury ale myślę, że to będzie przerost formy nad treścią. Podsumowując kwestie temperaturowe, najważniejsze jest żeby wykorzystywać moc i moment rozsądnie.
Niemniej ważne, jeśli nie najważniejsze jest smarowanie. Po pierwsze olej, po drugie filtr. Należy stosować oleje o specyfikacji podanej przez producenta auta. Należy wsadzić między bajki opowieści jakoby po przekroczeniu 100 000km należy przejść na olej półsyntetyczny lub mineralny. To nie jest przebieg, który odbija się piętnem na silniku. Ważne jest żeby olej spełniał wymagania normy producenta podane w instrukcji obsługi. Na przykład koncern VW podchodzi do tematu bardzo poważnie. W silnikach TSI, TFSI olej musi spełniać normę 504.00. Oczywiście, jeśli auto jest obsługiwane w zmiennym okresie między przeglądowym. Jednak jeśli porównamy parametry tego oleju z olejem spełniającym normę 502.00 okaże się, że jeśli chcemy naprawdę zadbać o nasz silnik naturalnym wyborem powinien być olej 504.00. Co może pójść nie tak jeśli zastosujemy nieodpowiedni olej do naszego „uturbionego” silnika?
Olej stosowany do silników wyposażonych w turbosprężarki powinien cechować się wysoką odpornością na generowanie osadów wysokotemperaturowych. Temperatura pracy turbosprężarki wynosząca ok. 200 st. C, a w stanach maksymalnego obciążenia dochodząca do 300 st. C, oddziałuje na olej silnikowy negatywnie, powodując jego utlenianie. Produktem tego szkodliwego procesu są osady wysokotemperaturowe, najczęściej zmniejszające (zatykające) średnicę kanałów smarowych turbosprężarki. Powoduje to spadek wydajności smarowania wałka turbosprężarki, czego konsekwencją jest uszkodzenie jej łożysk.
Dlatego też bardzo ważne jest, aby stosować tylko oleje najwyższej jakości i wymieniać je zgodnie z zaleceniem producenta silnika (lub częściej).
Michał Izdebski, dział techniczny Castrol
Filtr oleju. Producent zaleca jego wymianę co 30 000km. Dużo rozsądniej będzie wymienić go nawet bez wymiany oleju co 10 000km. Dlaczego? Zwróćmy uwagę na zapisy w instrukcji obsługi i ogólną tendencję na świecie. Wszystkim chodzi o ekologię. Każdy używany filtr należy poddać utylizacji. Producenci starają się jak najlepiej wypadać, jeśli chodzi o dbanie o ekologię i o ile chcą mieć jak najlepsze oleje, o tyle chcą jak najrzadziej wymieniać filtry. Na przykład zalecenia co do wymiany filtra powietrza są następujące: Wymianę należy przeprowadzić co 60000km lub co 30000km w przypadku eksploatacji auta w trudnych warunkach. Jazda po polskich drogach to trudne warunki. Chyba nikt nie ma co do tego wątpliwości. Generalnie im częściej wymieniamy filtry tym lepiej. I tego trzeba się trzymać.
Pamiętajmy też o tym, że silniki doładowane mogą, ale nie muszą chociaż czasem wypić trochę oleju. Producenci w instrukcjach podają wartości mrożące krew w żyłach większości kierowców. Jednak tylko tych, którzy poruszają się autami w dobrym stanie, napędzanymi silnikami wolnossącymi. Właściciele Saabów i Volvo nie wpadają w panikę, kiedy czasem trzeba dolać nawet 250ml na 1000km. Zużycie oleju w silnikach doładowanych nie jest czymś nadzwyczajnym. Najczęściej olej „ucieka” właśnie przez turbosprężarkę. Co warte uwagi, największe zużycie oleju można odnotować przy spokojnej miejskiej jeździe przy niskich temperaturach.
Jak widać jazda autem z turbosprężarką wiąże się z kilkoma jedynie obowiązkami. Oczywiście wiele osób może stwierdzić, że nie ma co sobie tym zawracać głowy, bo przecież i tak sprzedadzą auto za jakiś czas więc niech się martwi przyszły właściciel. No cóż. Pomysłów na eksploatację samochodu jest wiele. Są lepsze i gorsze, a tylko od nas zależy jaki wybierzemy.
Wpis powstał we współpracy z marką Castrol.
121