Nissan LEAF to nie pierwszy samochód elektryczny, który miałem okazję testować. Ten jednak naprawdę mnie zaskoczył. Pozytywnie czy negatywnie? Zapraszam na test.
Mam problem z samochodami elektrycznymi. Wydają się one wynikiem poszukiwania na siłę czegoś, co zastąpi nam paliwo. I o ile pobudki są słuszne, bo ropy w końcu kiedyś na Ziemi zabraknie, to kierunek eko-poszukiwań jest całkowicie niewłaściwy. Prąd trzeba produkować, baterie co kilka lat wymieniać i utylizować — gdzie tu ekologia?! Do tego wiecznie niski zasięg i niepewność czy w ogóle dojedziemy na miejsce. A jeśli już się uda, to ładowanie trwa godzinami, podczas gdy bak paliwa zalalibyśmy w kilka minut i od razu mogli ruszyć w dalszą podróż…
Jak widzicie pierwszy raz zasiadając za sterami Nissana byłem — lekko mówiąc — niechętnie nastawiony do aut elektrycznych. A na samym początku LEAF nie ułatwiał mi polubienia go…
Nazwa LEAF pochodzi od “Leading, Environmentally friendly, Affordable, Family car”,
co oznacza wiodący, przyjazny dla środowiska, niedrogi samochód rodzinny.
BRZYDKIE KACZĄTKO
Wygląd trudno brać pod uwagę w ocenie samochodu, bo ten sam model jednej grupie będzie się podobał, innej nie. Ale na Zeusa, kto projektował tego elektrycznego Nissana? O ile Juke tej samej marki bardzo mi się podoba, tak nie mogę znaleźć kąta, z którego LEAF zrobiłby na mnie dobre wrażenie. I nie wiem czy to brak grilla z przodu, czy zbyt wąskie lampy i przysadzisty zderzak z tyłu… ten samochód jest po prostu brzydki.
We wnętrzu jest już na szczęście o wiele lepiej. Co nie znaczy, że dobrze. Deska rozdzielcza to typowy przedstawiciel japońskiej motoryzacji: poprawnie, ale bez zachwytu. Polot rodem z lat 90., ale dzięki temu centralna część deski jest przejrzysta i w przeciwieństwie do wielu nowych aut, nie atakuje zbyt wieloma ekranami dotykowymi. Nadal mamy tutaj dobrze sprawdzające się w praktyce tradycyjne przyciski, odpowiadające tylko za podstawowe funkcje. Ekran od nawigacji jest dosyć mały — ma 5,8 cala i ginie wśród otaczających guzików. Powinien być zdecydowanie większy, co staje się standardem także w autach miejskich.
O tym, że Nissan LEAF jest napędzany przez silnik elektryczny, dowiemy się spoglądając na zegary. Wskaźniki — zastępując standardowy poziom paliwa w baku — informują o stopniu naładowania baterii oraz o zasięgu, który będziemy w stanie pokonać przed kolejnym uzupełnieniem akumulatorów. Aby wynik ten był jak najlepszy, producent postanowił nad kierownicą umieścić dodatkowe zegary. Oprócz bardzo przydatnego prędkościomierza, godziny czy temperatury, na wyświetlaczu pod przednią szybą nasze oczy znajdą informacje na temat ekonomiki jazdy. Jeśli nasz styl prowadzenia będzie pozwalał oszczędzać energię, zostaniemy nagrodzeni rysującą się powoli na ekranie choinką.
Kierownica wygodnie leży w dłoniach, choć umieszczony na niej zestaw przycisków, służący do sterowania multimediami, jest bardzo skromny. Zaskakująco na pierwszy rzut oka wygląda skrzynia biegów — automatyczna oczywiście. Bardzo mała i niska gałka wydaje się niewygodna. Nic bardziej mylnego. W praktyce okazuje się, że znakomicie spełnia ona swoją rolę, a dzięki ograniczeniu położenia lewarka do zaledwie trzech pozycji (jazda do przodu, luz i wsteczny) obsługa staje się naprawdę banalna.
W okolicach kierownicy znajdziemy rząd dodatkowych przycisków, wyglądających jakby zostały wyciągnięte z zapomnianego magazynu sprzed kilkudziesięciu lat. Za ich pomocą możemy sterować procesem ładowania, jest on jednak na tyle ważny, że dokładniej opiszę go w dalszej części testu. Zachowawczy design deski rozdzielczej skłonił producenta do użycia tradycyjnych materiałów, nie znajdziemy więc tutaj kolorowych plastików czy błyszczących listew. Jest ponuro, ale za to wykończenie sprawia wrażenie dobrej jakości. Spasowanie elementów również bez zarzutu.
Na koniec mała, ale niemiła ciekawostka — wysiadając z Nissana LEAF, wielką uwagę trzeba zwrócić na światła. Nie wyłączają się one automatycznie, więc jeśli o tym zapomnimy, może spotkać nas niemiła niespodzianka. W samochodzie elektrycznym. W 2014 roku. Serio?!
BIAŁY ŁABĘDŹ
Nissan LEAF — jak w bajce — z brzydkiego kaczątka w białego łabędzia w moich oczach zmienił się dokładnie w tym momencie, w którym ruszyłem nim z parkingu pod salonem. Ten samochód jeździ znakomicie. Mimo, iż teoretycznie elektryczny Nissan nie jest technologicznie niczym specjalnym, bo podwozie bazuje na modelu Nissan Tiida, a zawieszenie z tyłu to zwykła belka skrętna. Spokojnie mogę stwierdzić, że LEAF prowadzi się najlepiej spośród wszystkich aut elektrycznych, za których sterami miałem okazję siedzieć — Renault Zoe czy Mitsubishi i‑MiEV. Nissanowi zdecydowanie najbliżej do zwykłego, zwartego kompaktowego samochodu. Niestety — BMW i3 ani Teslą nie jeździłem 😉
Nissan LEAF prowadzi się zaskakująco dobrze. Osiągi też są — o ile poruszamy się w warunkach miejskich — znakomite. Pełen moment obrotowy dostępny od 0 obr./min. sprawia, że dynamiczne ruszanie spod świateł nie stanowi żadnego problemu. Do tego wszystko odbywa się w całkowitej ciszy, co znacznie uprzyjemnia czas spędzony w samochodzie.
Jak jest jednak z największą bolączką samochodów elektrycznych, czyli zasięgiem? Nadal wynik nie jest powalający — na jednym ładowaniu przejedziemy ok. 150 kilometrów. Wiele zależy tu od stylu jazdy oraz liczby włączonych urządzeń na pokładzie, takich jak radio, klimatyzacja itd. Jeśli macie własny garaż i możecie każdej nocy ładować auto z gniazdka elektycznego, a samochód wykorzystujecie tylko na dojazdy do pracy i na zakupy — wystarczy. Nadal daleko jednak Nissanowi do komfortu korzystania z auta elektrycznego jak np. w Tesli, której samochody zasięgiem dorównują modelom spalinowym (kilkaset kilometrów na jednym ładowaniu).
Wielką frajdą, zdecydowanie wartą pochwały, jest odzyskiwanie energii z hamowania. Układ hamulcowy Nissana LEAF jest tak zbudowany, że jego akumulator litowo-jonowy regenerowany jest za każdym razem, gdy zdejmujemy nogę z gazu. Nie tylko pozwala to realnie zwiększyć zasób kilometrów pozostałych do przejechania, ale w przyjemny sposób zachęca do ekonomicznego stylu jazdy. Odpuszczenie pedału przyśpieszenia nie powoduje również nienaturalnego uczucia przyhamowywania auta, co czasem daje się wyczuć w innych “elektrykach”.
Elektrycznego Nissana LEAF ładować można na dwa sposoby — za pomocą tradycyjnego gniazdka lub stacji szybkiego ładowania. Jak okazało się w praktyce, z tym szybkim ładowaniem nie jest tak różowo. Miejsc tego typu jest niewiele, a i tak zazwyczaj wymagają one jakiejś rejestracji w systemie, opłacenia abonamentu czy wypożyczenia specjalnej przejściówki. I to jest właśnie największy ból posiadania auta elektrycznego. Wiadomo, z czasem stacji zapewne będzie przybywać, a sytuacja stopniowo się poprawi, jednak na dzień dzisiejszy użytkowanie “elektryka” jest nieco upierdliwe i skutecznie zmniejsza poczucie wolności, jakie daje tradycyjny samochód. Szkoda, bo specjalna stacja dzięki prądowi stałemu 50 kW jest w stanie naładować akumulator Nissana LEAF od 0 do 80% w ciągu zaledwie 30 minut. Gdyby miejsc do szybkiego ładowania w Polsce było tyle, co bezimiennych stacji LPG, jeździłoby się jak w bajce.
Jak ładowanie Nissana wygląda w praktyce? Z powodu problemów z dostępem do stacji szybkiego ładowania, podczas naszego testu Nissana ładowaliśmy w dwóch miejscach — na ogólnodostępnym stanowisku w centrum handlowym oraz z domowego gniazdka na parkingu. W obu przypadkach za pomocą prądu zmiennego, a więc takiego, jaki znajdziecie w domowym gniazdku. Rezultat? Pełne ładowanie pustego akumulatora trwa 10 godzin. Ponieważ jednak zazwyczaj nieco energii zostaje nam w akumulatorach przed dojechaniem do domu, 8 godzin wystarczy, aby baterię Nissana zapełnić energią. Spokojnie wystarczy zatem podłączyć LEAF’a do gniazdka na noc, aby codziennie rano cieszyć się pełnym zasięgiem ok. 150 kilometrów. Z kolei podczas godzinnej wizyty w centrum handlowym, stając na wyznaczonym miejscu do ładowania, możemy poratować zasięg i podładować baterię o kilkanaście/kilkadziesiąt procent.
MORAŁ BAJKI
Czy poleciłbym Nissana LEAF? Odpowiedź można określić tak, jak niektórzy nazywają swoje związki — “to skomplikowane” 😉 LEAF to naprawdę bardzo fajne auto, którym jeździ się zaskakująco przyjemnie. Silnik elektryczny nie przeszkadza, a wręcz zachęca do jazdy — jest zwinny, cichy i w warunkach miejskich zapewnia zasięg pozwalający spokojnie pojechać do pracy i wracając z niej zahaczyć jeszcze o sklep czy pocztę. Jakość wykonania również bez zarzutu. Ale jeśli spojrzeć z drugiej strony — LEAF jest brzydki z zewnątrz, nudny w środku, a w dodatku bardzo drogi. Cennik dla tego modelu zaczyna się od kwoty 126 080 zł. I fakt, że opcjonalnych dodatków nie jest wiele (dodatkowa ładowarka lub system nawigacji), to jak na auto miejskie jest to bardzo dużo. A Nissana LEAF za mieszczucha trzeba uznać, bo nikt o zdrowych zmysłach nie wybierze się tym autem w trasę nad morze czy w góry. Nie przy obecnej liczbie stacji ładowania. A do tego żywotność baterii. Na szczęście właściciele Nissana LEAF będą objęci gwarancją przez okres 5 lat lub 100 000 km, jednak ewentualni kupcy auta używanego z problemem znikającej pojemności baterii muszą walczyć sami. Z tego powodu sukcesu autom elektrycznym na rynku wtórnym nie wróżę.
Podsumowując - godny polecenia samochód, ale… tylko dla zamożnych, jako drugie/trzecie auto w rodzinie, do taniego poruszania się po mieście. Jeśli jesteście w targecie — wybierzcie się do salonu 🙂
OCENA
bardzo cichy w środku
bogate wyposażenie
brak automatycznego wyłącznika świateł
↓ Lajk do dechy! ↓
17