Tuż po dotarciu do Barcelony, jeszcze na lotnisku, z okna pokoju w którym odbywał się krótki briefing, śliniłem się do rzędu równo ustawionych “Qu Pięćdziesiątek”. Nic tylko zbiec na dół i wbić się w fotel pierwszego lepszego… No może do drugiego, bo ten okazał się mieć napęd na cztery koła i kipiącą dokładnie 364 koniami hybrydę.
Do samochodów mieliśmy wsiadać dwójkami i kierować się prosto na tor, wedle wyznaczonej w nawigacji trasy. Mi trafił się blogier, który pierwsze co zrobił to opuścił fotel do dołu na maksa, odchylił do tyłu oparcie i nawet nie wiedział jak prawidłowo trzymać kierownicę — poniższa fotka obrazuje wszystko. Zgadniecie jakim autem porusza się na co dzień? 😉
Dosłownie pierwsze pokonywane metry, zaraz po wyruszeniu z lotniskowego parkingu, zaskoczyły mnie odgłosem silnika. A właściwie brakiem jakiegokolwiek odgłosu silnika. Aż trudno było uwierzyć, że auto jest uruchomione, ale przecież jechaliśmy do przodu, więc musiało być… Tak działa hybryda, która przy niskim obciążeniu i niskich prędkościach korzysta tylko i wyłącznie z silnika elektrycznego. A ten w połączeniu z dobrze wygłuszoną kabiną sprawiał, że poruszaliśmy się w zupełnej ciszy — aż było słychać powieki coraz mocniej odsłaniające gałki oczne, podziwiające po raz pierwszy uroki Hiszpanii.
Już na pierwszy rzut oka model Q50 zrobił na mnie duże wrażenie we wnętrzu. Zamiast klasycznej przesady jak we wcześniej testowanym Infiniti M30d, tutaj projektanci postawili na minimalistyczną prostotę. Nie ma tu przesadnej liczby przycisków, tradycyjnego zegarka czy nadmiaru ozdobników. Jest prosto, schludnie, ale elegancko, a zdecydowana większość funkcji obsługiwana jest za pomocą dwóch ekranów dotykowych. Rozsiane po bokach ekranów guziki pozwalają szybko korygować nastawienia klimatyzacji, bez konieczności wchodzenia w opcje komputera pokładowego.
Na szczęście wspólnie z Blogomotive byliśmy zgodni co do tego, że nie warto trzymać się ustalonej przez Infiniti trasy w GPS’ie, postanowiliśmy więc zbaczać z niej tyle, ile się da, poszukując tym samym ciekawych miejsc na fotki. Wiecie, takich robionych “z ziemi”, na które potem można nałożyć własne logo i przyozdobić je modnym HDR’em 😉 W pierwszej kolejności trafiliśmy do jakiegoś portu, gdzie na tle wody Infiniti Q50 prezentowało się naprawdę dobrze. Agresywna linia, wydatne przetłoczenia i spore wypukłości, szczególnie widoczne na zderzakach, a także podwójny wdech dodają Infiniti Q50 charakteru. W oko wpadły mi reflektory z LED’ami i tylne reflektory, wyróżniające się brutalnymi kształtami, co dodatkowo potęguje cały efekt.
Kilka kolejnych kilometrów i wylądowaliśmy w winnicy, parkując dosłownie wśród winogron mających prędzej czy później być przerobionych na wino. Tutaj szczególnie przydał się napęd na wszystkie cztery koła, który nawet w przypadku niezapowiedzianej wizyty właściciela winniczki pozwalał na szybką i skuteczną ucieczkę 😉
Hybrydowe Infiniti Q50 S, zasilane silnikiem elektrycznym i motorem benzynowym 3,5 litra, dysponuje w sumie mocą aż 364 koni. Mimo dosyć ciężkiego nadwozia (1750 kg), sprint do setki zajmuje jedynie 5,1 sekundy. Uwierzcie mi, to auto naprawdę jest szybkie i zwinne! Przez ciszę panującą we wnętrzu wrażenie przyśpieszenia nie jest może tak silne jak w naszej Śwince, ale gdy spojrzymy na prędkościomierz staje się jasne, że jedziemy znacznie szybciej, niż nam się wydawało. Dźwięk silnika jest miły dla ucha, szczególnie w wyższym zakresie obrotów, ale miałem wrażenie, że lepiej słyszalny z zewnątrz samochodu, niż zza kierownicy.
Po kilkudziesięciu kilometrach i podróży wszędzie, tylko nie po zaprogramowanej w nawigacji trasie, dojechaliśmy do miejsca przeznaczenia — na Tor Parcmotor Castelloli, stworzony głównie z myślą o motocyklach. My mieliśmy okazję pojeździć na nim różnymi wersjami samochodu Infiniti Q50, ale jak się okazało nie po pełnej nitce toru, a jedynie po wyznaczonych próbach w różnych częściach obiektu. Pozwalały one sprawdzić jednak dokładnie to, co było najważniejsze do przetestowania — prowadzenie, przyśpieszenie oraz hamowanie.
Pierwsza próba polegała na pokonaniu wyznaczonego za pomocą słupków szlaku, składającego się z łuków i slalomu. Do dyspozycji było Infiniti Q50 z tradycyjnym układem kierowniczym oraz wyposażone w zastosowany po raz pierwszy na świecie system Direct Adaptive Steering (DAS). Cóż to takiego? Technicznie nadal nie wiem, ale w efekcie działa jak prawdziwa magia. Zastosowana elektronika potrafi przekazywać ruchy kierownicy na koła o wiele szybciej, niż tradycyjna mechanika. Najlepiej dało się to odczuć zarówno na ciasnych łukach, jak i w slalomie — zamiast głębokich skrętów wystarczyły małe ruchy kierownicy, aby sprawnie przeciskać się pomiędzy kolejno rozstawionymi słupkami, mimo zachowania dokładnie tej samej prędkości. Bez krzyżowania rąk, z poczuciem pełnej kontroli nad autem, dało się pokonać slalom i precyzyjnie ustalać kierunek jazdy. Nie sądziłem, że kiedyś to powiem, ale elektronika zdecydowanie wygrała z tradycyjną mechaniką, mimo moich wcześniejszych uprzedzeń do tego typu rozwiązań.
Drugą próbą dla Infiniti Q50 na torze w Hiszpanii było pokonanie odcinka toru naszpikowanego specjalnie przygotowanymi nierównościami nawierzchni. I tutaj kolejne zdziwienie — o ile egzemplarz z tradycyjnym, mechanicznym układem kierowniczym bujał kierownicą na lewo i prawo jak na statku podczas sztormu stulecia, tak w samochodzie z systemem Direct Adaptive Steering auto jechało prosto jak po sznurku nawet po całkowitym oderwaniu rąk od kierownicy. A ta przy pokonywaniu wypustek muld ani drgnęła! Komputer znowu wygrał…
Trzecia próba była tym, na co czekałem od momentu przylotu do Barcelony — test przyśpieszenia. Przełączenie się w tryb Sport i jazda! Stoperem czasu co prawda nie mierzyłem, ale po kilku próbach jestem skłonny uwierzyć, że Infiniti Q50 w wersji hybrydowej potrafi sprint do setki ukończyć w zaledwie 5 sekund. Ba, do kolejnej setki rozpędza się równie żwawo. Czterotłoczkowe hamulce także działały bez zarzutu i pozwalały zatrzymać samochód bez obaw o wylądowanie w bandzie. Cholera, czy to auto ma jakieś wady?!
Po teście Infiniti Q50 we wszystkich trzech próbach na torze przyszedł czas na moment odpoczynku, podczas którego można było nacieszyć nie tylko zmysł smaku i zapachu, ale również wzroku. Mowa tutaj bynajmniej nie o jedzeniu czy hostessach, a bolidzie F1 samego Vetella, który w Infiniti jest Dyrektorem ds. Osiągów i maczał swoje palce przy dopracowywaniu modelu Q50.
Z Toru Parcmotor Castelloli mieliśmy wyruszyć w drogę do hotelu. Blogo jednak mnie wystawił i urwał się wcześniej, sam wsiadając do samochodu, chcąc pobawić się z Chrisa Harrisa nowo zakupioną kamerką 😉 Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło — ja wsiadłem z kolei do auta z samym kierownikiem PR’u marki Infiniti w Polsce, po czym ruszyliśmy krętymi górskimi serpentynami do miejsc, w których można było zrobić piękne zdjęcia. No powiem szczerze — tak świetną, ekscytującą i onieśmielającą pięknymi widokami trasą to ja jeszcze nie jechałem! Ciasne zakręty, raz w lewo, raz w prawo, z górki i pod górkę, naprawdę pozwalały sprawdzić nie tylko osiągi, ale i prowadzenie Infiniti Q50. A to było zaiste rewelacyjne, jak się okazało nie tylko na torze pośród pachołków, ale i na cywilnej drodze. I w ten sposób dotarliśmy do klasztoru Benedyktynów Santa Maria de Montserrat.
Podziwiając przy okazji niesamowite widoki na Katalonię z górzystych terenów gminy Monistrol de Montserrat 🙂
Po pokonaniu kolejnych kilkudziesięciu kilometrów, w tym również po autostradach pozwalających sprawdzić w praktyce działanie aktywnego tempomatu i Tarczy Bezpieczeństwa (zachowuje ona bezpieczną odległość od pojazdów z tyłu i przodu), dotarliśmy do hotelu w samej Barcelonie. Tam już tylko kolacja, drinki i rozmowy o opiniach, emocjach, doświadczeniach z całego dnia. A jako że obcowaliśmy cały czas z samochodem Infiniti, to nawet woda w pokojach była klasy premium 😉
Kolejnego dnia śniadanie serwowano już od godz. 7:30. No nawet we Wronkach mnie tak wcześnie nie budzili 😉 Niektórzy nie dali rady wstać tak wcześnie, co ja wraz m.in. z Tomkiem z Carsblog.pl wykorzystaliśmy do upolowania Q50 z silnikiem diesla i dobrze wyglądającym brązowym lakierem. W efekcie poniżej zobaczycie zdjęcia Infiniti Q50 w Barcelonie, jakich na pewno nie ma w swojej relacji Blogo 😛 Choćby na tle nowocześnie wyglądającego szklanego dachu…
… czy świątyni Sagrada Família, która powstaje wedle projektu Antonio Gaudiego już od przeszło 130 lat! Mimo, iż zbudowano zaledwie niewielką część całości, już teraz imponuje ona swoimi rozmiarami i rozmachem. Szczególnie za dnia, gdyż po zmroku i przy sztucznym oświetleniu wygląda o wiele, wiele skromniej (a właśnie po ciemku oglądałem ją poprzedniego dnia wspólnie z Blogo, przy okazji gubiąc się w drodze powrotnej i idąc na piechotę do hotelu przez ponad dwie godziny zamiast 15 minut…).
Po szybkim zwiedzeniu miasta, zrobieniu wielu fotek ze środka skrzyżowania, stojąc pomiędzy mknącymi samochodami i kilku ucieczkach przed wymachującymi rękoma policjantami, przyszedł czas na ponowne wciśnięcie przycisku Start Engine na desce rozdzielczej i rozpoczęciu ostatniej podróży po Barcelonie — w kierunku lotniska, które smutnie miało być dla mnie ostatnim przystankiem wyprawy i jednocześnie pierwszym krokiem do powrotu do domu.
Co jeszcze warto powiedzieć o Infiniti Q50? O agresywnym wyglądzie, znakomitym prowadzeniu za sprawą systemu Direct Adaptive Steering czy brutalnym przyśpieszeniu dzięki napędowi hybrydowemu już było. Diesel 2.2 o mocy 170 koni jest dużo spokojniejszy, ale jednocześnie oszczędniejszy w użytkowaniu. Mimo niezbyt delikatnego traktowania pedału gazu spalanie nijak nie chciało przekroczyć 10 litrów na setkę. Ba, podczas jazdy po mieście i autostradach wyniosło ono 7,8 l/100 km. Jak na 170 koni i sporą masę całego auta to naprawdę znakomity wynik.
Ekrany dotykowe w samochodach to znak czasów, ale często stwierdza się, że nie są one tak wygodne w obsłudze jak tradycyjne przełączniki czy gałki. Ekrany są płaskie, nie można wyczuć ich kształtu pod palcami, a to z kolei wymusza przesuwanie wzroku na ikonki przed kliknięciem — coś w tym jest. Mimo to system InTouch w Infiniti Q50, oparty na dwóch ekranach dotykowych umieszczonych jeden pod drugim, obsługuje się bardzo intuicyjnie i bezproblemowo. Szczególnie po przełączeniu języka na polski, który dostępny jest fabrycznie w ustawieniach. Sprawia on również, że komunikaty z nawigacji odczytuje nam ponętny kobiecy głos, w ojczystym języku — oj można się przy nim rozmarzyć! 😉
Ekrany w modelu Q50 bez zarzutu reagują na dotyk, zapewniają też dobry kontrast i nasycenie kolorów. Na pochwałę zasługuje również rozbudowany system audio, podobnie jak w Infiniti M30d stworzony w kooperacji z firmą Bose. Rozsianych po wnętrzu auta 14 głośników w połączeniu ze znakomicie wyciszoną kabiną pozwalają poczuć się jak w sali koncertowej.
Wart uwagi jest fakt, że Infiniti Q50 rozpoznaje indywidualny kluczyk każdego z kierowców, posiadającego zapisane w sobie ustawienia całej elektroniki, której w tym aucie nie brakuje. Jeżeli zatem z jednego egzemplarza samochodu korzystać będzie cała rodzina, wsiadając do niego automatycznie zostanie ustawiona pozycja fotela, lista ulubionych stacji radiowych czy ustawienia klimatyzacji, silnika i siły reagowania układu kierowniczego. Całość zintegrowana jest również ze smartfonem, w którym możemy dokonać synchronizacji np. wszystkich zapisów z kalendarza.
Czy Infiniti Q50 ma jakieś wady? W przypadku takich aut zazwyczaj jest to cena. Cennik dla tego modelu otwiera jednak już kwota 144 493 zł brutto, za którą dostaniemy auto z silnikiem diesla i manualną skrzynią biegów. Tym samym jest to najbardziej przystępna pozycja w całej ofercie marki! Na drugim krańcu znajduje się model Q50S z napędem hybrydowym, napędem na cztery koła i siedmiobiegowym automatem, wyceniony na 226 336 zł. Niestety nieco będzie trzeba dopłacić za dodatki — audio Bose to dodatkowe 13 tysięcy, Pakiet Tarcza Bezpieczeństwa kolejne 10 tysięcy, a System nawigacji Infiniti ponad 9 tysięcy. Jaki producent nie oferuje jednak opcji dodatkowych w cenniku poza ceną bazową samego pojazdu?
Przechodząc jednak do wad testowanego Infiniti Q50… aż trudno się ich doszukać. Auto dobrze przyśpiesza, świetnie skręca, dobrze hamuje, jest komfortowe, dobrze wyposażone, a do jakości wykończenia trudno się przyczepić. Serio.
Przy okazji — w Barcelonie nie wypatrzyłem zbyt wielu fajnych samochodów. Same nowe, bezpłciowe i anonimowe fury niewzbudzające emocji. Dopiero drugiego dnia, w drodze na lotnisko, zauważyłem coś wartego uwagi — Toyotę Suprę czwartej generacji! 😀
Okolice Barcelony to idealne miejsce dla kierowców — są tu zarówno szerokie autostrady, jak i wąskie oraz kręte górskie serpentyny. Samo miasto to już nieco trudniejszy teren do poruszania się samochodem, głównie ze względu na groteskowo wąskie pasy ruchu na jezdniach i przeciskających się masowo pomiędzy autami posiadaczy skuterów. Mimo to już tęsknię i nie mogę doczekać się kiedy tam wrócę! 😉
↓ Lajk do dechy! ↓
62