ABS, ASR, ESP, BAS, MSR, RSC — coraz więcej tajemniczych liter dba o nasze bezpieczeństwo w samochodzie.
Zaczęło się od pasów bezpieczeństwa i poduszek powietrznych. Potem ludzie sprawili, że komputery zawładnęły światem samochodów. Wszystko pod przykrywką dbałości o bezpieczeństwo i ciężkimi do spamiętania zlepkami liter, takimi jak chociażby ABS (Antidotum na Bokiem Sunięcie) czy ESP (Eliminator Sportowej Podniety).
Do starych samochodów idealnie pasuje powiedzenie “czujesz, że jedziesz”. Nowe samochody mniej integrują się z kierowcą.
Po co to wszystko? Bo zbyt szybka jazda i dachowanie kiedyś oznaczały pewną śmierć? Bo kolumna kierownicy miażdżyła kolana, a siła uderzenia przez brak stref zgniotu łamała kręgosłup w trzech miejscach? Kierowcy zostali pozbawieni frajdy z jazdy przez pieszych mających czelność wpadać przed maskę i obijać zderzak kolanami czy przedstawicieli ginących gatunków zwierząt przebiegających przez ulicę.
Owszem, nowoczesna elektronika pozwala uzyskać lepszy czas przejazdu, jechać przodem do przodu bez obracania się wokół własnej osi i pozostać na drodze bez zbędnego zwiedzania pobliskiego lasu, ale jednocześnie odbiera ułamki satysfakcji. Pomoc komputera sprawia, że radość z wcelowania w czarny asfalt spada. Bo czy więcej radochy przynosi samodzielne narysowanie czegoś kredkami, czy wydrukowanie gotowca na drukarce?
Launch control czy automatyczna skrzynia biegów to przydatne wynalazki, lecz elektroniczny kaganiec obecny w każdym nowoczesnym samochodzie oddala nas od pierwotnego uczucia jazdy. Nieważne, czy mamy 300 czy 800 koni i tak pojedziemy max. 250 km/h — bo komputer na więcej nie pozwoli. A gdzie czasy, kiedy to moc, opory powietrza i rozmiar narządów kierowcy decydował o wyniku?
I to chyba najlepsze wyjaśnienie dlaczego jeździmy 18-letnim Subaru Impreza, wyposażonym jedynie w ABS, a pozbawionym nawet komputera pokładowego 😉
↓ Lajk do dechy! ↓
37